Wspomnienia Reżysera cz. 15 – “Ożenek”

Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Pomysł na kolejny spektakl urodził się nagle, pod wpływem pewnego impulsu. Impulsu-wspomnienia. Wspomnienia sprzed wielu lat, kiedy to w czasie jednej z moich licznych nadmorskich wypraw, poznałem piękną dziewczynę i odważyłem się umówić się z nią na randkę. Był jeden problem. Dziewczyna była sporo wyższa ode mnie, o 10 cm co najmniej. Zdecydowanie za dużo, pomyślałem, nie będę czuć się swobodnie. Muszę jakoś zniwelować tę różnicę. Buty na obcasie byłyby pomocne, ale czy się nie ośmieszę… Trudno, ryzyk-fizyk. Czego się nie robi dla osiągnięcia celu. Zaopatrzyłem się w botki na 10-centymetrowej podeszwie. Były to drewniane trepy. W tempie ekspresowym nauczyłem się w nich chodzić, stwarzając w ruchu prawie idealny kamuflaż. A w swych fantazjach zrobiłem szybki skrót – wszak kiedy już się położymy, nie będzie widać różnicy wzrostu.

Umówiliśmy się na romantyczne spotkanie na molo. Widząc z daleka swoją wybrankę, podbiegłem do niej bardzo podekscytowany. Kątem oka zauważyłem jak piękna Maja macha do mnie ręką. To jeszcze dodało mi animuszu. Ta ekscytacja mnie zgubiła. Chwilę potem, …potknąłem się o nierówną deskę i zgubiłem drewniak, który wystrzelił w górę jak z katapulty i wylądował w groźnie wzburzonym morzu. Nieszczęsny trep, niczym mała łódeczka, został natychmiast zaatakowany przez falę i zniknął z pola widzenia. Zbierając się z desek, poczułem ból w stopie. Jak nic nadwyrężyłem albo skręciłem kostkę. I tak, w ułamku chwili, stałem się kuśtykającym konusem, z samopoczuciem człowieka całkowicie odartego z iluzji. 

Wspomnienie to wyzwoliło we mnie inspirującą wizję. Czemu by nie stworzyć na teatralnej jawie galerii pikantnie sportretowanych typów ludzkich: oszustów, nieudaczników, histeryków, kłamców, bufonów, megalomanów, i przede wszystkim – życiowych oferm. Odkryć ich fałszywą naturę na festiwalu ludzkich kontrastów, okraszonym nonsensem. Zamieszać w życiowym kotle intryg, niedopowiedzeń, kłamstw, przechwałek i rywalizacji. Krótko mówiąc, pokazać nową wersję nieśmiertelnego “Ożenku” Mikołaja Gogola, wspaniale przetłumaczonego przez Juliana Tuwima. “I to, i tamto, i owo”, zawarte w gogolowskim żarcie, jest kwintesencją satyry społecznej nurzającej się w oparach swojskiego absurdu.

Wspomnienia reżysera cz. 14 – Premiera

Znając już predyspozycje aktorów, wiedziałem niemal od razu, kogo w jakiej roli obsadzić. Świetną swatką okazała się temperamentna Aldona Marton. W skórę prawdziwej ciotuchny z powodzeniem weszła Sylwia Kamińska. W roli panny młodej znakomicie odnalazła się Monika Aniszewska. Była tak sympatyczna, naturalnie naiwna i urocza, że wzbudzała na widowni wyłącznie uśmiech i empatię. Osiągnęła to dzięki cennej umiejętności grania komedii na poważnie. Co oznacza, że aktor buduje swą postać utożsamiając się z jej wszelkimi słabościami. Nie puszcza oka do widowni, tylko próbuje ją przekonać do swojego prawdziwego wizerunku. Tylko w taki sposób można stworzyć wiarygodną postać. I to się udało.

W charakterystycznych rolach męskich znakomicie odnaleźli się m.in: Piotr Poraj Poleski, Leszek Cieloch, Krystian Warda, Przemek Skoczek. Praca z aktorami była bardzo kreatywna, wspólnie wymyślaliśmy szczegóły cechujące daną postać i mieliśmy przy tym wiele uciechy i satysfakcji. Tworzenie tak uroczo-zabawnej rzeczywistości było inspirujące i emocjonujące. Aby uzyskać prawdę postaci, zastosowałem metodę aktorską Stanisławskiego. Polega ona na tym, że aktor musi wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby znalazł się w konkretnej sytuacji. I tworzy w tejże sytuacji “żywą postać”. Według systemu Stanisławskiego aktor ma czerpać z wewnętrznych przeżyć, ze swoich doświadczeń, wspomnień, itp. Pamiętam, jak wymyślając wspólnie z Leszkiem Cielochem postać wojskowego Anuczkina, wyobraziliśmy go sobie jako powojennego weterana z licznymi urazami i fobiami. Dzięki czemu, postać byłego oficera piechoty była prześmieszna i mocno charakterystyczna. Chodził nieudacznie jak kaczka, wykonywał raptowne, zaskakujące ruchy rękami i bezmyślnie powtarzał słowa. Jednym słowem grał nieogarniętego niedołęgę, wzbudzając sympatię rozbawionych widzów. Nie mniejsze emocje wzbudzał Piotr Poraj Poleski, wcielając się po mistrzowsku w rolę egzekutora Jajecznicy. Aktor, wykorzystując swoją pokaźną posturę i uruchamiając zarozumiałą pewność siebie, brylował na kanapie, próbując się dosiąść do reszty gości. W rezultacie zwalił z niej innych absztyfikantów. Zrobił to z wdziękiem osobistym słonia w składzie porcelany, czym wywołał u widzów salwy śmiechu.

Do kultowych należała scena schadzki niedoszłej panny młodej z jednym z kandydatów na małżonka i ich rozmowa na temat pogody. Mistrzostwo tej sceny polegało na stworzeniu atmosfery prawdziwej samotności we dwoje. Prawda zaistniała w niedopowiedzeniach i nieznośnie zabawnej ciszy.

To dowodzi też, że komedię trzeba grać na poważnie i nie mylić jej z farsą, w której “puszcza” się oko do widza. Cudowne było wystawić tę ostrą satyrę obyczajową Gogola z tak wyśmienitą plejadą otwockich aktorek i aktorów. A najlepszą nagrodą był szczery śmiech widzów.

Krzyś Tof – reżyser Teatru im. Stefana Jaracza

Wspomnienia reżysera cz. 13 – Pierwsza próba w Jaraczu

Facebook
Twitter
Scroll to Top