Było słoneczne popołudnie. Siedziałem na starej ławce zaraz przy urokliwej płockiej skarpie wiślanej i czytałem opowiadanie. Kiedy skończyłem, oczy mi zmętniały, jak wzburzony nurt rzeki. W mojej głowie wyświetlił się obraz spotkania dwojga bohaterów, którzy odnaleźli się, by się w sobie zakochać. Banał, powiecie! To historia znana jak świat. Tak, ale większość ludzi gra przed sobą, pokazuje siebie w wersji chwilowo ulepszonej. Oni byli niezwykle szczerzy, prawdziwi, zbudowani z kruchej wrażliwości i z rozdzierającej tęsknoty.
Wzruszyła mnie prostota ich piękna i siła emocji. Nigdy wcześniej żadna przygoda miłosna nie wywołała u mnie tak silnych odczuć. To prawdopodobnie najpiękniejsza historia o miłości, jaką dotychczas przeczytałem. Tak silne wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie Edwarda Stachury z tomu “Się” pt. “Pokocham ją siłą woli”. O odnalezieniu się dwojga dojrzałych ludzi, którzy niczego przed sobą nie udając, gotowi są stworzyć związek oparty na prawdziwej, czystej miłości. Autor Edward Stachura, który do dzisiaj jest literackim idolem dla wielu ludzi, pisał tak jak żył, a żył z dnia na dzień – prawdziwie, szczerze i mocno, aż do egzystencjalnego bólu, buntując się przeciwko ograniczeniom życia i utartym schematom, przekraczając granice życia i literatury.
Kiedy ochłonąłem, wiedziałem już, że to właśnie opowiadanie chciałbym przenieść na teatralną scenę. Ze względu na inność, szczerość, emocje i świeżość przekazu trudnego tematu. W wyobraźni rozświetlił mi się też pomysł na inscenizację. Dwa światy bohaterów połączyłoby jedno światło. Cała reszta przestrzeni symbolizująca świat zewnętrzny, pozostawałaby w półcieniu. Tylko jak przekonać do tego pomysłu dyrektora płockiego teatru? Okazało się, że po przeczytaniu scenariusza na podstawie adaptacji dokonanej przez przyjaciela Waldka Balę, dyrektor najwidoczniej uległ pięknu i sile tekstu Edwarda Stachury, bo dał mi zielone światło. Mało brakowało, a rzuciłbym mu się na szyję i wyściskał go! Tak byłem szczęśliwy i podekscytowany. Od razu wybrałem też najtrudniejszy wariant realizacji. Sam zagrałem główną rolę (alter ego Stachury) i wyreżyserowałem spektakl. Dziewczynę zagrała Ania Apostolakis, aktorka o długich, czarnych i zmysłowych włosach. Praca nad sztuką pochłonęła mnie całkowicie. Według dewizy – jak coś robisz, rób to najlepiej jak potrafisz! Czułem, jak ważne czeka mnie zadanie, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak będzie trudne. Mózg natychmiast przystąpił do pracy i jak trybik w młyńskim kole sztuki, nieprzerwanie parł do przodu – wizualizował kolejne sceny, przyswajał dialogi, wymyślał konieczne pauzy, wsłuchiwał się w budującą nastrój klimatyczną muzykę, określał funkcje scenografii, analizował znaczenie słów. A serce szukało odpowiednich emocji, żeby móc wiarygodnie wcielić się w postać.
Jako reżyser, dodatkowo miałem wyostrzone oko na siebie, aktora próbującego utożsamić się z postacią. Wymagałem od siebie realizacji wszystkich uwag, których sam sobie udzieliłem. A oczekiwałem od siebie wykonania zadania w 100%. Poza tym, tworząc wizję spektaklu, musiałem mieć wyobrażenie wszystkich elementów całości. Okazało się to trudnym, ale bardzo ciekawym wyzwaniem. Po paru miesiącach intensywnej pracy przyszedł dzień premiery. Cudowny, wyczekiwany i jednocześnie bardzo stresujący czas. Zupełnie nie wiedzieliśmy jak widownia przyjmie sztukę opartą na tak intymnych i wrażliwych zwierzeniach dwojga samotnych osób tęskniących za prawdziwą miłością. W tak zwanych współczesnych “ciekawych czasach” temat raczej niepopularny.
Po zakończeniu przedstawienia, zwyczajowo wyszliśmy z partnerką na scenę do ukłonów. Przez długą chwilę (tak nam się wydawało) staliśmy w świetle reflektorów w całkowitej ciszy. – Zupełna klapa! – pomyślałem. Zaraz nas wygwiżdżą! I wtedy ktoś zaczął klaskać. Po krótkiej chwili dołączyli inni, a potem wszyscy zaczęli klaskać, coraz goręcej, intensywniej. Niektórzy przecierali łzy wzruszenia. To były piękne, niezapomniane chwile, dla których warto było zaangażować całą swoją twórczą energię.
Stachura mawiał: „inność drażni jednakowość”. Tym razem inność, temat miłości w niebanalnym i nieschematycznym wydaniu, przyciągnął uwagę publiczności i podziałał na jej emocje. A o to właśnie chodzi w teatrze.