Wprawdzie prognozy na Wielkanoc są niejednoznaczne, ale jeśli pogoda pozwoli, warto zaplanować dłuższy spacer, aby spalić kalorie pochłonięte przy świątecznym stole. Wyjątkowo ciekawie można spędzić czas w okolicach wsi położonej zaledwie 20 km od Otwocka, która stała się ostatnio turystycznym hitem.
Ponurzyca w gminie Celestynów, bo o niej mowa, jest określana mianem najładniejsze wioski Mazowsza przynajmniej od połowy lat 90., kiedy to jej opis trafił do „Przewodnika po okolicach Warszawy” Lechosława Herza. W ostatnim czasie przeżywa swoje pięć minut w portalach poświęconych turystyce. Nie bez powodu – jej atuty to malowniczy pejzaż, nietypowe jak na Mazowsze ukształtowanie terenu, zachowane przykłady tradycyjnej drewnianej architektury i położenie wśród lasów dawnej Puszczy Osieckiej obfitujących w pomniki przyrody i zwierzynę, którą można z bliska obserwować. Również najbliższa okolica wsi kryje atrakcje warte zobaczenia.
Wieś siedmiu skazańców
Jadąc tu jedyną asfaltową drogą od strony Taboru czy Osiecka, można poczuć się jak w górach. Biegnąca wśród sosnowych lasów szosa wspina się stromo, by po chwili łagodnie spłynąć w dolinę. I rzeczywiście – jesteśmy w górach. Góry Ponurzyckie to krótkie pasmo wzniesień o wysokości sięgającej 140 m. Między dwoma grzbietami wije się malowniczo strumień o nazwie Ślepota, Popularne źródła (m.in. Wikipedia, strona PTTK) jako początek historii Ponurzycy wskazują przełom XVIII i XIX w., kiedy to miała ona powstać jako wieś czynszowa na ziemiach należących do rodu Potockich. Na wieś składa się kilka oddalonych od siebie kolonii, założonych na wzgórzach i w zagłębieniach terenu – stąd jakoby pochodzi nazwa wsi, rozrzuconej „po norach”. Ten nietypowy charakter wsi w ciekawy sposób wyjaśniał ponad 20 lat temu jeden ze starszych wówczas mieszkańców, Henryk Skolimowski.
– Dlatego jest siedem Ponurzyc, bo tu było siedmiu skazańców wygnanych przez taki dawny rząd, którzy to tym hrabiom nakradli lasu i byli ukarani przez sąd, a nie mogli spłacić. Wysiedlono ich do Ponurzycy, postawiono im takie baraki, to się nazywa Baraczysko – tam już śladu nie ma, oni tam mieszkali i pracowali w tym lesie. Później, za dobre sprawowanie, hrabia dał im kawałek ziemi i pozwolił im ściągnąć rodziny – opowiadał Arturowi Setniewskiemu, młodemu antropologowi, zbierającemu materiały do pracy magisterskiej. Od nazwisk byłych skazańców mają pochodzić nazwy kolonii składających się na Ponurzycę, takich jak Szkolmaki, Papizy, Galasy, Zagórzaki, czy Mętraki.
Ponura legenda lat czterdziestych
Ponurzyca leży w środku lasu – do najbliższych wiosek jest stąd po cztery kilometry w każdą stronę, do gminnych miejscowości – jak Celestynów, Osieck, czy Kołbiel – po osiem. Po podróży przez gęsty sosnowy bór, wjeżdżającego do wsi przybysza zaskakują rozległe przestrzenie – rozciągające się na łagodnych wzniesieniach pola i pastwiska z pasącymi się stadami koni.



Zagubiona w leśnych ostępach osada, podobnie jak przed laty Bieszczady, przyciągała ludzi uciekających od cywilizacji. Bywała też kryjówką dla tych, którzy mieli specjalne powody, aby nie rzucać się w oczy. To tutaj jedną ze swoich kwater miał w latach 40. Jan Rybacki, zwany postrachem południowego Mazowsza, postać niesławna a zarazem tragiczna. Pochodzący z pobliskiej Augustówki przedwojenny plutonowy, żołnierz kampanii wrześniowej, a następnie nieuchwytny przywódca oddziału partyzanckiego, który po spaleniu mu przez Niemców domu i zamordowaniu żony przeszedł przemianę i zaczął siać terror w wioskach od Pilawy po Wiązownę. Pod pretekstem zapewnienia aprowizacji dla swoich ludzi bezwzględnie łupił wiejskich gospodarzy, przypisywano mu także gwałty i morderstwa. Zadarł jednak nie z tymi, co trzeba i jego ponura historia doczekała się tragicznego finału. Po tym, jak w Zabieżkach zastrzelił wypytującego o niego oficera AK, został namierzony i zlikwidowany właśnie w Ponurzycy. Wiosną 1944 r. przebrani za niemieckich żołnierzy egzekutorzy zastrzelili go w obejściu jednej z ponurzyckich rodzin, gdzie akurat stacjonował.
Pogrzeb drzewa i walenie w beczki
Barwna, choć pozbawiona tak dramatycznych zwrotów akcji historia, wiąże się z pobytem w Ponurzycy artystycznych outsiderów z awangardowej teatralnej grupy Komuna Otwock. Związani z otwockim klubem Smok młodzi artyści w połowie lat 90. wydzierżawili budynek zamkniętej przez władze szkoły w Ponurzycy. Zaczęli organizować wykłady dotyczące m.in. sztuki i ekologii, koncerty, pokazy filmowe i przedstawienia teatralne. W wydarzeniach uczestniczyli goście z różnych stron Polski. Mimo prób zaprzyjaźnienia się ze społecznością wsi, Komunie nie udało się jednak znaleźć wspólnego języka z większością mieszkańców Ponurzycy. Było to zderzenie dwóch światów zbyt od siebie odległych.
Dzieliło ich właściwie wszystko – estetyczne upodobania, stosunek do religii i przyrody. Naturalne dla mieszkańców wsi ścięcie na drewno okazałego drzewa, przez młodzież z Komuny Otwock zostało uznane za świętokradztwo.
– Pogrzeb wyprawili temu drzewu, zdjęcia robili i płakali, znicze postawili i dzwonki dzwonili – opowiadał Arturowi Setniewskiemu jeden ze świadków wydarzeń. Nie lada zdziwienie musiała też wywołać wśród mieszkańców kolportowana po wsi ulotka zatytułowana „Lament nad ściętym drzewem”.
Poglądy na sztukę również nie były tym, co mogłoby połączyć wiejską społeczność i przybyszów z miasta. Ponurzycka szkoła, pobudowana na początku lat 30. XX w. wysiłkiem całej wsi, od zarania stanowiła centrum tutejszego życia społecznego i kulturalnego. Szczególnie zapamiętano wysiłki miejscowego nauczyciela, Zbigniewa Kupczyńskiego, który w latach 80. prowadził wraz z uczniami zespół teatralno-kabaretowy, wydawał pismo satyryczne i ogniskował wokół wydarzeń kulturalnych w szkole zainteresowanie mieszkańców. Przygotowana przez niego inscenizacja „Dziadów” była długo wspominana, no i zdecydowanie odbiegała swoim charakterem od artystycznych propozycji Komuny Otwock.
– Kucyki poplecione, włosy czerwone, koguty. Przyszła sobota czy piątek, to tego szło… Albo jakieś tam zjazdy, festiwale. Ale jakie to festiwale. To nie były takie festiwale, żeby piosenki, jaka ludowa czy jakaś… Jakieś tylko takie swoje. W beki walili, jakieś flagi wywiesili, namazy jakieś, ni to chińskie, ni to jakieś, jakieś napisy, koty, nie koty. Cały czas stukali w beki – tak zapamiętała przyjezdnych jedna z mieszkanek, która podzieliła się swoimi wspomnieniami z Arturem Setniewskim.
Na chwilę albo na zawsze
Nic więc dziwnego, że po paru latach Komuna Otwock opuściła Ponurzycę. A dawna szkoła, po różnych perypetiach, dziś znów służy mieszkańcom – jako wiejska świetlica. Wysiłkiem miejscowej społeczności, przy wsparciu władz samorządowych i funduszy zewnętrznych, udało się m.in. wyremontować dach, urządzić plac zabaw i zewnętrzną siłownię na terenie przylegającym do budynku.



Do Ponurzycy wciąż ściągają ludzie z miasta, zafascynowani miejscową przyrodą, urokliwymi pejzażami i niespotykaną gdzie indziej ciszą. Jedni przyjeżdżają na weekendowe wycieczki, inni kupują działki letniskowe, a jeszcze inni budują domy i osiedlają się tutaj.
– Kiedyś musiałam po kilka razy powtarzać nazwę miejscowości, literować, utrwalać. Dziś sporo osób całkiem dobrze kojarzy Ponurzycę. Inicjatywy sportowe, turystyczne, publikacje, legendy, przyroda… wszystko to sprzyja „sławie” naszej miejscowości. Na pewno jest inna niż większość wsi. W niczym nie przypomina tradycyjnych, przydrożnych skupisk ludzkich. Ma swój urok. Taki, który ściąga do nas coraz więcej osób: na chwilę lub na stałe – przyznaje pani Agnieszka, otwocczanka, która 18 lat temu przeniosła się do Ponurzycy.
Pałacu już nie widać
Zainteresowanie Ponurzycą podsycają pojawiające się coraz częściej publikacje na jej temat. Jak jednak podkreśla pani Agnieszka, nie zawsze są one aktualne.
– Opublikowano wiele miłych słów, a z nimi wizję naszej wsi i jej atrakcji pobraną z przewodników, których aktualność przypadała może na lata 50.–60. Do dziś w internecie można przeczytać o Czarcim Dole, o diable, który stawiał kościół i o kamieniach, które pozostały po klęsce tego przedsięwzięcia, o widoku na Pałac Kultury z ponurzyckich wzgórz, stogach siana i drewnianych domach. Tego już nie ma. Kamienie przepadły, widok zarosły drzewa. Coraz mniej jest starej, przedwojennej zabudowy. Przybywa asfaltu. Rosną nowe, murowane domy, a siano od dawna mamy w kostkach i tylko wtedy, gdy wcześniej żar słoneczny trawy nie wypali. Świat się zmienia a z nim Ponurzyca – nie ukrywa mieszkanka wsi. I dodaje, że unikalny charakter Ponurzycy może zaniknąć, kiedy przestrzeń pomiędzy pierwotnymi koloniami wypełni nowa zabudowa.
Na razie jednak atrakcje Ponurzycy i okolic wciąż zachwycają miejscowych i gości. Oprócz samej wsi warto zobaczyć pomniki przyrody – potężny dąb na skraju Szkolmaków i starą lipę przy drodze do Reguta, a także Żółwi Staw – jeziorko ze starannie zagospodarowanym otoczeniem i z zapleczem rekreacyjnym, w pobliskim Regucie. Zostawiając samochód pod szkołą w Ponurzycy można zaplanować trasę biegnącą w pętli – Regucką Drogą, przy lipie, lub równoległym do niej, meandrującym po Górach Ponurzyckich żółtym szlakiem, aż do Żółwiego Stawu i z powrotem, niebieskim szlakiem i drogą z Karpisk – pod szkołę. Pokonanie całej pętli, z przerwami na odpoczynek i podziwianie atrakcji, powinno zająć nie więcej niż trzy godziny.
Tekst i fot. Przemysław Bogusz
Korzystałem z następujących publikacji:
M. Matosek, Jutro sianokosy. Wspomnienie z mazowieckiej wsi
A. M. Setniewski, Dom Komuny Otwock w Ponurzycy. Trzy obrazy rzeczywistości