Człowiek instytucja. Mówisz: Jacek Grymuza, myślisz: Smok

Loading the Elevenlabs Text to Speech AudioNative Player...

Prowadzi legendarny klub, w którym występowała czołówka polskiego punk rocka, ale sam takiej muzyki nie słucha. Mimo sześćdziesiątki na karku wciąż łapie flow z młodziakami, ale nie chce być jak DJ Vika. Portal Otwocki rozmawia z Jackiem Grymuzą, kierownikiem klubu Smok.

Cześć Smoku. Jakie to uczucie – być legendą, że tak oryginalnie zapytam…

Dlaczego Smoku? Czy ja wyglądam na Smoka? Nie wiem, jak to jest być legendą, nie czuję się legendą! Może w Otwocku Bogdan Stodulny jest legendą, ale on nie żyje. Nieżyjący mają łatwiej, a ja cały czas pracuję i staram się robić to, co do tej pory – najlepiej jak potrafię.

Legendą to byłeś już dawno temu. Pamiętam, że w latach 90., kiedy mieszkałem przez jakiś czas i chodziłem do szkoły w Warszawie, to awangarda mojego warszawskiego liceum jeździła do Otwocka na koncerty. Do Smoka – to już wtedy było kultowe miejsce. Jak to się w ogóle zaczęło, jak do tego doszło, że osiedlowy klubik w podwarszawskiej sypialni stał się mekką fanów punk rocka?

Główna w tym zasługa Komuny Otwock, która w pierwszej połowie lat 90. organizowała większość tych koncertów. Mieli swoje kontakty – anarchistyczne, bardzo niezależne, zinowskie, fanowskie…I dlatego przyjeżdżało wtedy do Polski dużo zespołów z tzw. Zachodu, które grały tylko w Zgorzelcu, w Otwocku i gdzieś na Podlasiu, a nie na przykład w Warszawie. Przestała istnieć żelazna kurtyna i te kapele były ciekawe, jak tu jest, w postkomunistycznym kraju – czy białe niedźwiedzie nie chodzą po ulicach. I przyjeżdżali dosłownie za kąt do spania, jakieś jedzenie i piwo – tak to się kręciło.

Ale Komuna Otwock była nieformalnym środowiskiem, a kto wtedy prowadził klub?

Tak, była środowiskiem nieformalnym, ale właśnie tutaj zaczęła działać, spotykać się, organizować pierwsze koncerty, potem spektakle – bo oni się tak przepoczwarzali, w organizatorów różnych zdarzeń: wystaw, wykładów, protestów przeciwko służbie wojskowej. Różne były pola ich działalności, jak ktoś jest ciekawy, to jest książka – można sobie poczytać, co robili. Tu zostali przygarnięci, a ja im od samego początku pomagałem organizacyjnie, bo to byli ode mnie o parę lat młodsi chłopcy i dziewczęta i czasem na tych koncertach sami bawili się najlepiej i trzeba było niektórych z nich pilnować. Takie to były kolorowe czasy i o ile w klubie zawsze było spokojnie, to pod klubem, czy w pociągach, działy się różne rzeczy – część osób przyjeżdżała, bo szukała łatwego zarobku, awantury. To samo się wtedy działo w Jarocinie, na festiwalach, gdzie nie było zbyt bezpiecznie. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, chociaż robimy podobne imprezy. Ale przychodzi klientela młodzieżowa, która się kłania, zna magiczne słowa, mówi: dziękuję i dzień dobry, przepraszam. Nie ma żadnych sytuacji niebezpiecznych, nieciekawych, można śmiało swoje dzieciaki na koncert do Smoka wysyłać, nic złego się nie stanie.

Wtedy, w tych latach 90., to była już miejska placówka?

Klub został założony przez Miejski Ośrodek Kultury, czyli poprzednika Otwockiego Centrum Kultury, a później Miejskiego Ośrodka Kultury Turystyki i Sportu – to jest w sumie ta sama instytucja, tylko zmienia strukturę i nazwy – i na początku prowadzony wspólnie z Otwocką Spółdzielnią Mieszkaniową, do której należy cały ten budynek [przy ul. Warszawskiej 11/13 – przyp. PB]. Ciekawostką jest, że nazwa klubu nie pochodzi od smoka spod Wawelu, albo jakiegoś innego mitycznego potwora, tylko ktoś wpadł na pomysł żeby połączyć SM, czyli spółdzielnię mieszkaniową i OK, czyli ośrodek kultury – i stąd mamy Smoka, tak fajnie wyszło. Natomiast cały budynek miał być ośrodkiem szkoleniowym ZSMP. PolHot w Pogorzeli to była część hotelowo-rozrywkowa, a tutaj miała być część wykładowo-szkoleniowa. Były projektory kinowe i cała infrastruktura teoretycznie do tych celów. Tak to zaplanowano w latach 70., kiedy to powstawało, ale później pomysł upadł i budynek został przekazany OSM-owi, który wraz z MOK-iem postanowił zrobić tu klub. Na dole była kawiarnia – w czasach, kiedy się tu odbywały dyskoteki, wpadali do niej uczestnicy, żeby się trochę podkręcić. To były dyskotekowe lata 80., potem przestaliśmy to robić, bo to były imprezy dużo bardziej nieciekawe i niebezpieczne dla uczestników niż koncerty. Wiadomo – specyficzna klientela, jakieś bójki i tak dalej… Skończyliśmy z tym tematem i klub stał się bardziej placówką kulturalną.

Jesteście w sercu dużego osiedla mieszkaniowego, sąsiadom nigdy ten łomot nie przeszkadzał? Nie było zadym, butelek na ulicach, itp.?

Niee. Za to, co się wydarzy na ulicy, nie jesteśmy w stanie brać odpowiedzialności. My odpowiadamy za bezpieczeństwo imprez w środku, natomiast na osiedlu zawsze się działy różne rzeczy. Jak obok, w pizzerii, było co czwartki karaoke na chodniku, to co tydzień przyjeżdżała policja, bo sąsiedzi wzywali, bo było za głośno. My zawsze staramy się kończyć imprezy do dwudziestej drugiej, żeby nie hałasować po nocy i nie przeszkadzać, żeby nie mieli o to pretensji. I jakoś udaje się funkcjonować, chyba specjalnie się na nas nie skarżą. Tym bardziej że klub pełni wiele innych funkcji. Od początku prowadzimy różne działania dla dzieci – czy to jako zajęcia stałe, czy w formie wypoczynku zimowego i letniego. Nasi wychowankowie, którzy jako kilku, czy kilkunastolatki przychodzili do nas na zajęcia albo na kolonie, przyprowadzają już swoje dzieci, więc ta nasza marka nie jest najgorsza przez te wszystkie lata.

Liczyłeś kiedyś te kapele, które się przewinęły przez klub?

Trudno to dokładnie policzyć. Kiedyś liczyłem koncerty i wyszło mi pomiędzy 250 a 300 zorganizowanych – nie tylko przeze mnie, bo czasem robiły coś firmy zewnętrzne, Komuna Otwock organizowała, zanim skupili się na działalności teatralnej, performerskiej, i wynieśli się stąd – najpierw do „gomułkówki”, później do Ponurzycy, a na koniec do Warszawy, gdzie zmienili nazwę i przecięli związki z Otwockiem. Teraz robimy to sami, co nie znaczy, że ja to robię sam, bo sam bym nie dał rady. Pomaga mi wiele osób, a to nie zawsze jest wygodna praca. W kulturze nie pracuje się od ósmej do szesnastej, tylko raczej popołudniami, wieczorami, w weekendy…

W Smoku grali najwięksi, m.in. Strachy na Lachy, Happysad, Proletaryat. Dzisiaj to jest klub wchodzący w skład instytucji o dużym budżecie na wydarzenia kulturalne, ale czy zawsze tak było? Żeby ściągnąć kapele, które są w stanie zapełniać stadiony, trzeba mieć od groma hajsu?

Happysad grał nawet pięć razy, a to dlatego, że zaczynali u nas próby. Bo trzeba wspomnieć, że była u nas przez wiele lat sala prób i tutaj ten projekt się wykluwał. Próby miało tu zresztą wiele mniej i bardziej znanych zespołów. Niestety, od paru lat, przez zmiany przepisów przeciwpożarowych, nasza piwnica, gdzie mieliśmy takie małe studio nagrań i salę prób, jest wyłączona z użytkowania, ponieważ o kilka centymetrów jest za wąskie przejście, o kilka centymetrów jest za niski strop i może to funkcjonować tylko jako przestrzeń magazynowa.

A jeśli chodzi o budżet na koncerty – nigdy nie wychodziliśmy z takiego założenia, że chcemy kogoś zaprosić, mamy na to środki, dzwonimy do zespołu, pytamy, ile chcą pieniędzy, płacimy im i do widzenia. Zawsze to było organizowane na zasadach kapitalistycznego rynku. Czyli kapela ma jakąś założoną stawkę, bo ma koszty – musi przyjechać, jak jest z daleka – to spać, coś zjeść. I my w tę założoną kwotę celujemy wspólnie z zespołem, przy pomocy ceny biletów – ta kwota musi po prostu wyjść ze sprzedaży. I czasem się zdarzało, że przedsprzedaż szła fatalnie i imprezę trzeba było odwołać dwa czy trzy dni wcześniej – bo koszty są, a nie ma ich z czego pokryć. Więc u nas zespoły grają za tzw. bramkę – czasem uda się sprzedać tych biletów więcej, czasem mniej, to już zależy od pozycji rynkowej zespołu.

Który z tych koncertów zapamiętałeś szczególnie?

Rozumiem, że czekasz na jakąś anegdotę? Anegdota jest taka: grał u nas zespół Acid Drinkers, czyli jedna z większych gwiazd muzyki metalowej w naszym kraju. Koncert się kończy, dziki tłum oczywiście – a tu wejście wtedy wyglądało inaczej, były jeszcze kraty i dwie wielkie klamry na zewnątrz, ciężkie, żelazne drzwi – no i się okazało, że koncert się skończył, tylko wyjść nie można, bo ktoś nas zamknął na łańcuch. Gdyby się coś w środku wydarzyło, jakaś panika, ktoś kogoś nadepnął, uderzył, nie wiem, trzeba wezwać pogotowie – no, było trochę nerwów i strachu, ale dwóch czy trzech kolegów wyskoczyło przez okno na balkon, tam jeszcze nie było wtedy tych schodków, które musieliśmy dobudować, i udało się jakoś to zamknięcie pokonać i wypuścić ludzi bezpiecznie do domu. W latach 90. działy się różne historie, ktoś czasem wszedł przez okno, dzisiaj już się wszystko odbywa w sposób cywilizowany.

Może Cię zainteresować:

Jak już wspomniałeś o metalu, to ja z kolei zapamiętałem koncert, który się ostatecznie nie odbył. Dlaczego Kat, który był już umówiony, nie przyjechał jednak do Smoka? A to był jeszcze – przypomnijmy – Kat z Romanem, najlepszy z najlepszych…

W listopadzie 2009 r. był koncert Kata w Smoku. Zwykle staramy się nie zapraszać tych samych zespołów częściej niż raz na dwa lata, żeby nie psuć frekwencji. Ale chłopaki z Kata mnie namówili żeby to powtórzyć za rok: wiesz, było tak fajnie, dużo ludzi przyszło. No i OK, ustaliliśmy wszystkie sprawy organizacyjne, sprzedaż ruszyła, na dwa tygodnie przed koncertem mieliśmy już sprzedanych ok. 50 biletów i wtedy moja ówczesna przełożona dostała telefon z Urzędu Miasta – polecenie, żeby ten koncert odwołać. Nie otrzymaliśmy żadnego pisma, ale wiadomo, że jesteśmy instytucją miejską, podlegamy Prezydentowi Otwocka i dyskusji nie było. Trochę tak jak w wojsku – przychodzi polecenie i masz je wykonać. Polecenie okazało się nie najmądrzejsze, bo zaczęła się afera. Pisano o tym w Gazecie Stołecznej, Wojciech Mann mówił o tym w Trójce, w niepochlebny sposób wyrażając się o władzach Otwocka, ludzie z całej Polski podpisywali petycję na petycje.pl – przyniosło to tylko niepotrzebny rozgłos miastu i władzy, więc był to taki trochę samobój…

A powód?

Też nie wiem, jaki był powód, natomiast słyszałem, że jeden z radnych Prawa i Sprawiedliwości interweniował u prezydenta, który raczej się nie zajmował na co dzień takimi tematami. Nie wiem, o co chodziło – że Kat to satanizm? Może koty będą jeść, czy coś, czarne msze jakieś? Legalnie występująca kapela, nagrywająca płyty, koncertująca w całej Polsce, a tu nagle w Otwocku się zrobiła taka afera. Ale to już historia, kolejna z anegdot związanych z naszą działalnością.

A z drugiej strony kiedyś stałeś? Tak, żeby zamiast ustawiać światła, mieć je prosto w oczy? Twój brat jest znanym gitarzystą, gra z czołówką polskiej sceny, a ty?

Mój brat jest zawodowym muzykiem, po akademii. A ja grałem przez wiele lat, jak byłem młodym chłopakiem. W otwockich zespołach, potem w takim jednym, bardziej znanym, tam plakat wisi, ten fioletowy…

Buzu Squat? Wow…

Tak, trochę sobie pograłem na poważniejszych imprezach, już za pieniądze, a nie tylko hobbystycznie…

Na czym grasz?

Grałem na gitarze basowej. Zacząłem na saksofonie, potem, jak byłem w wojsku, to grałem w orkiestrze dętej, w Emowie. Grywaliśmy też wesela i inne imprezy, a w pewnym momencie mi się znudziło. Zmieniłem branżę, zająłem się profesjonalną DJ-ką rozrywkową, ale teraz już też tego nie robię, za stary jestem na zarywanie nocy.

A miałeś w tej robocie jakieś granice estetyczne? Poprowadziłbyś wesele z hitami Zenka? Ktoś mówi: tylko Zenka chcę słuchać…

Nie było takich pytań, natomiast to też temat rzeka. Wesele jest po to, żeby się ludzie dobrze bawili. To nie jest impreza ukulturalniająca, umoralniająca. Wielokrotnie miałem takie historie, że spotykałem się z młodą parą, jakieś ramy muzyczne się z grubsza ustalało, jakąś częściową set listę, ale zawsze się pytałem: słuchajcie, a co będzie, jak przyjdzie wujek i powie: a teraz, dla panny młodej, chciałem zamówić „Jesteś szalona”? No przecież nie powiem mu, że nie mam, bo mnie wyśmieje. A końcówka tej mojej działalności to już w ogóle był internet, więc łatwy dostęp do wszystkiego. Więc zawsze im tłumaczyłem: ja jestem w pracy, ale wy – para młoda – też jesteście w pracy. Bo to wasi goście, mają wyjść wytańczeni, wybawieni, wszystkie ciotki i wujkowie mają być obtańcowani i wtedy będą was chwalić po wszystkich odpustach: „ale było super wesele!”. Bo imprez typu „ą, ę, bułkę przez bibułkę” też miałem kilka. Gramy to co było z grubsza ustalone, ambitna, fajna muzyka, mnie się podoba, młodym też, tylko nikt się nie bawi…

A czego prywatnie słucha Jacek Grymuza?

No właśnie… to też taka historia, że wprawdzie nie liczyłem w procentach, ale DNA koncertowe tego miejsca jest jednak głównie punkowo-hardcore’owe, a ja tej muzyki nie słucham i większość tych kapel, które tu grywają, to nie są zespoły, których ja słucham. Ale znów – ja nie robię tego dla siebie. Staram się robić takie imprezy, które będą się cieszyły jak najlepszą frekwencją. Nie dla 15–20 osób, choć i takie bywały. Na jakiś koncert folkowy czy jazzowy, mniej znanego wykonawcy, przyjdzie 15 osób – tak to działa… A prywatnie słucham muzyki klasycznej, jazzu i elektroniki – czyli zupełnie nie tego, co jest grane w tym klubie.

Muzyka to nie wszystko, jesteś też fanem fotografii, a urbexu w szczególności. Kiedyś organizowałeś w Smoku konkurs fotograficzny Foto Otwock. On się jeszcze odbywa?

Foto Otwock to nie był konkurs, to były takie wystawy lokalnych twórców, którzy mniej lub bardziej profesjonalnie zajmują się fotografią. Przez kilka lat robiłem też konkurs „Oblicza ludzi” – o zasięgu ogólnopolskim. I tam już były do wygrania jakieś pieniądze, jakieś nagrody. To się rozwinęło od kilkudziesięciu osób do ponad 300 uczestników i poziom był coraz wyższy. W pewnym momencie się urwało, bo nie było środków – ciężko było o sponsorów, pieniądze na nagrody, itd. I przestałem to robić. Teraz z wystawami jest gorzej, bo ludziom się nie chce drukować odbitek, wszyscy się skupiają na tym, żeby zrobić zdjęcie, wrzucić do netu i tyle. A sam skupiam się, jeśli chodzi o fotografię, na tym, co mnie interesuje i wcale nie jest to tylko urbex, bo urbex to raczej zwiedzanie różnych dziwnych miejsc, a zdjęcia są przy okazji. Robię też inne rzeczy – „pamiątkarstwo” turystyczne z różnych wyjazdów, sesje modelingowe…

Na zdjęciach, które publikujesz na FB są często opuszczone domy, popsute lalki, skorupy starych naczyń, które fotografujesz. Co cię w tym pociąga?

Interesuje mnie człowiek i różne pola jego działalności. Dla mnie kupa śmieci w środku lasu to też jest człowiek, pomijając, że to jest barbarzyństwo. Ale człowiek bywa też barbarzyńcą. I można to pokazać w taki sposób, że ktoś się zachwyci formą, kolorem, czy detalem. Gdybym miał określić, co mnie najbardziej w tym interesuje, to chyba ta tematyka socjologiczna, związana z działalnością, z życiem człowieka. W tym konkursie, który robiłem, nie było ograniczeń – że ma być na przykład tylko reportaż. Przychodziły i akty i portret i podróże – wszystko, co kogoś interesuje i jest związane z człowiekiem jako takim. Ja też, jak gdzieś pojadę, to robię street photo, reportaż, jakiś portret… Fotografowałem też komercyjnie, ale staram się już tego nie robić, nie reklamuję się, ponieważ jak patrzę po moich kolegach, którzy się z tego utrzymują, to już nic poza komercją za bardzo nie robią – już nie mają na to ani czasu, ani siły; to powoduje takie wypalenie, że może nawet się nie chce już aparatu ze sobą zabierać. Dlatego w życiu nie chciałbym się tym zajmować zawodowo.

A dlaczego, szukając fotograficznych planów, wyjeżdżasz aż na Bałkany?

Jeździmy tam z moją lepszą połową od wielu lat, nawet można powiedzieć, że na starość zrobiłem w tym celu prawo jazdy. W niektórych miejscach byliśmy po dwa, trzy razy. Są to głównie dawne demoludy, a najbardziej była Jugosławia, ponieważ tam jest najfajniejszy klimat, są najfajniejsi ludzie, dobrze się tam czujemy, dogadujemy się, języki są podobne, nie ma tej bariery. Nie mówiąc już o tym, że ciepła woda, ciepłe morze – ja do Bałtyku już nie wejdę, w Polsce morsowanie jest sportem całorocznym.

Ty masz chyba, nie wypominając, koło sześćdziesiątki?

Tak, a nawet więcej, bo jestem rocznik 63.

I nadążasz. Jak Jurek Owsiak – wciąż wiesz, co kręci młodą publiczność i muzyków, znajdujesz z nimi wspólny język…

Nie lubię być porównywany do Owsiaka, bo ja się nie promuję. I zawsze podkreślam, że wszystko, co tu się dzieje… no, sam bym nic tu nie zrobił.

Nie mówię o promowaniu. Organizujesz na przykład przegląd lokalnych kapel rockowych, który cieszy się sporym zainteresowaniem. Przychodzą zupełne młodziaki.

Myślę, że to nie jest jakiś pusty slogan, że ktoś jest młody duchem. Niektórzy może tak sobie mówią na pocieszenie, ale ten kontakt z młodymi ludźmi naprawdę odmładza. Staram się trzymać rękę na pulsie, orientować się w tym rynku. Ta praca trochę to wymusza – żeby to się kręciło tak, żeby ci ludzie chcieli tu przyjść, bo rynek jest niestety coraz trudniejszy, coraz mniej osób chodzi na koncerty. Wynika to nie tylko z sytuacji ekonomicznej ale też z dostępności – wszystko można sobie odpalić w necie i leżąc na kanapie masz kino domowe, wystarczy, że hukniesz głośno… Nie tak jak kiedyś, że człowiek chodził na wszystko, co grało, żeby tylko zobaczyć coś na żywo.

To gdzie widzisz siebie za 20 lat – zapytam jak na rozmowie w korpo.

No na emeryturze!

A 80-letni Jacek Grymuza, który wciąż puszcza muzę i odpala stroboskopy? Jak DJ Wika?

Nie, nie, nie! Nie wiem, co będzie za parę lat – jaki będzie wiek emerytalny, czy państwo będzie wypłacalne. Poza tym nie pracuję u siebie, to nie jest prywatna instytucja. Ktoś mnie zatrudnia i nie wiem, czy dostanę propozycję, żebym na przykład pracował dwa lata dłużej, po osiągnięciu wieku emerytalnego, nawet gdybym chciał. Nie wiem tego wszystkiego, okaże się. Na emeryturze będę miał więcej czasu na jeżdżenie na rowerze, zbieranie grzybów, zwiedzanie opuszczonych drewniaków, i tak dalej. Tydzień temu byłem w jednym takim drewniaku, za chwilę czytam w necie, że nie ma go, spalił się. To się dzieje tak szybko, że trzeba je w jakiś sposób utrwalać, bo za parę lat nikt tego miasta, czy całej naszej linii nie pozna.

I na to chcesz mieć czas na emeryturze?

Czas i oczywiście zdrowie.

No to tego ci właśnie życzę i dziękuję za rozmowę.

Tekst i fot. Przemysław Bogusz

Facebook
Twitter
Scroll to Top