Nie ma nic bardziej paradoksalnego niż grupa antyaborcjonistów, która pod sztandarem obrony życia nienarodzonego zamienia swoje manifestacje w groteskowy spektakl politycznego rozdwojenia jaźni. Ostatnie działania ruchu antyaborcyjnego w Otwocku doskonale ilustrują ten problem. Zamiast skupić się na jednym, jasno określonym celu – ochronie życia nienarodzonych dzieci – manifestanci popadają w chaotyczną mieszankę propagandy, ataków politycznych i osobistych uprzedzeń, które sprawiają, że ich przekaz kompletnie traci na wiarygodności a przy okazji depcze psychikę dzieci… narodzonych. O co tu chodzi?
Felieton Leszka Cielocha
Agitacja czy polityczna farsa?
Kiedy myślimy o ruchach pro-life, oczekujemy, że będą one stawiać na pierwszym miejscu etyczne i moralne argumenty dotyczące życia i jego wartości. Raczej tylko w teorii, bowiem ruch ten jasno spolaryzował również sympatie polityczne. Tymczasem w Otwocku mamy do czynienia z dziwaczną mutacją tych wszystkich ideałów. Na transparentach i plakatach, obok zdjęć zakrwawionych płodów i haseł pro-life, pojawiają się wyraźnie polityczne ataki wymierzone w konkretne partie polityczne. Czyżby antyaborcjoniści zapomnieli, o co właściwie walczą? A może to świadome działanie, które ma więcej wspólnego z polityczną nagonką niż z obroną życia?
Co więcej, manifest odbywał się tuż obok placu zabaw, co tylko pogłębiło kontrowersje. Zatroskani rodzice, którzy przyprowadzili swoje dzieci na beztroską zabawę, nie mogli ukryć swojego gniewu. “Dlaczego chronicie nienarodzone dzieci, a nie chronicie już narodzonych, które bawią się na tym placu zabaw?” – pytali wściekli, wskazując na rażącą hipokryzję w działaniach manifestantów. Wydaje się, że dla niektórych uczestników tych demonstracji życie nienarodzone staje się jedynie pretekstem do wyrażenia swojej frustracji wobec politycznych przeciwników, bez względu na to, jak bardzo ich działania mogą zaszkodzić “żywym” dzieciom i ich dziecięcej psychice obecnym na miejscu.
Manifestacja bez spójności
Patrząc na te demonstracje, trudno oprzeć się wrażeniu, że ich organizatorzy sami nie wiedzą, o co właściwie im chodzi. Kazali stać to stoją? Jednego dnia krzyczą o ochronie życia, a drugiego rzucają oskarżenia pod adresem polityków, którzy ich zdaniem nie spełniają ich moralnych standardów. Czy to naprawdę odpowiednia droga do osiągnięcia celów ruchu pro-life? Zamiast budować społeczne poparcie, antyaborcjoniści manifestujący w Otwocku alienują ludzi, którzy mogliby być potencjalnie otwarci na dialog o ochronie życia, ale zrażają się ich chaotyczną postawą i prowokacyjnymi hasłami.
Ruchy społeczne, zwłaszcza te oparte na tak fundamentalnych kwestiach jak prawo do życia, mogłyby być spójne i konsekwentne w swoim przekazie, ale nie są, bo raczej nie o to tutaj chodzi. Tymczasem, kiedy do głosu dochodzą osobiste i polityczne uprzedzenia, wszystko to zaczyna przypominać bardziej rozgrywki polityczne niż moralną walkę o życie. I tu pojawia się pytanie – czy antyaborcjoniści z Otwocka rzeczywiście walczą o nienarodzone dzieci, czy raczej polityczne ambicje swoich pryncypałów?
Rozmycie przekazu
Gdy ruch pro-life zostaje zredukowany do politycznej karykatury, traci swój pierwotny cel. Przeciętny obywatel, obserwujący te manifestacje, zadaje sobie pytanie – o co tu właściwie chodzi? Czy to manifestacja na rzecz nienarodzonych dzieci, czy polityczna demonstracja wymierzona w konkretne partie polityczne? Taka niejasność i wewnętrzne sprzeczności w przekazie prowadzą do utraty zaufania społecznego i marginalizacji ruchu, który mógłby w inny sposób zyskać szerokie poparcie, ale tylko na kanwie racjonalizmu i konstruktywnych argumentów – a tutaj tego brakuje od samego początku. Nienarodzone dzieci zdają być tylko “wartością dodaną” do faktycznych celów manifestacji: mają dzielić – nie łączyć, mają skłócać – nie godzić.
Antyaborcjoniści z Otwocka, pod płaszczykiem obrony życia, zdają się raczej pielęgnować swoje polityczne obsesje niż rzeczywiście troszczyć się o nienarodzone dzieci. W ich działaniach brakuje spójności, a ich przekaz jest rozmyty przez osobiste animozje i polityczne ataki. Co gorsza, ich manifestacje, odbywające się przy placu zabaw, narażają żywe dzieci na traumatyczne obrazy, co wywołuje uzasadniony gniew rodziców. Zamiast wzbudzać szacunek i zachęcać do refleksji nad moralnymi aspektami aborcji, ich manifestacje stają się parodią samego siebie, bardziej odstraszając niż przekonując. Czas, aby ci, którzy naprawdę troszczą się o życie, przemyśleli swoją strategię i zastanowili się, czy polityczne ataki to na pewno właściwa droga do osiągnięcia ich celów. Taka narracja jest poroniona i mieszkańcy bezdyskusyjnie to wiedzą, niestety z krzywdą dla najmłodszych.