Wyobraźcie sobie, że kusi Was diabeł i oferuje Wam to, czego pragniecie! Wystarczy tylko sprzedać mu duszę. Sprawa jest prosta, jeśli należymy do tego rodzaju ludzi, którzy nie poczuwają się do posiadania duszy. Takim jest łatwiej. Ale są oszustami – sprzedają coś, czego teoretycznie nie posiadają. Czy nie oszukują przede wszystkim siebie? Sprawa jest bardziej skomplikowana, jeśli czujemy duszę gdzieś w sobie, choćby “na ramieniu”, czy gdziekolwiek indziej. Mamy wówczas dylemat natury moralnej, a nie handlowej.
felieton Krzysztofa Czekajewskiego
Jak to się mówi: “diabeł tkwi w szczegółach”, dlatego w życiu diabelskich transakcji jest mnóstwo, począwszy od tych masowo nieistotnych, a kończąc na stricte patologicznych i kryminalnych. Niekiedy bardzo szkodliwych społecznie. Wszystkie, w mniejszym lub większym stopniu, odkładają się w naszej wątrobie. Ja osobiście nie znoszę diabła i unikam z nim jakichkolwiek konszachtów. Ten najgroźniejszy na świecie manipulant potrafi przyjąć wszelką postać i omamić niemalże każdego człowieka. Zdaje się, że najlepszą sztuczką jest unikanie diabelskich sztuczek.
Ale jest takie miejsce na ziemi, gdzie można wpuścić samego Lucyfera i nawet pokusić się o zawarcie z nim czarciego porozumienia. To magiczne miejsce, gdzie wszystko jest możliwe jest teatralną sceną, na której często przyglądamy się własnym lękom, najczęściej w krzywym zwierciadle, nierzadko w tle z cichym chichotem samego diabła…
I ja odważyłem się zajrzeć do “diabelskiego młyna” na otwockiej scenie teatralnej, inscenizując zabawną, czeską komedię pt. “Igraszki z diabłem” autorstwa Jana Drdy. Żeby ją uwiarygodnić, przeniosłem historię do współczesności, w której rzeczywistość utkana jest z diabelskich gierek. Streszczając sztukę: jest to ludowa przypowieść okraszona przewrotnym humorem, barwną satyrą i ironią, opowiadająca o walce dobra ze złem.
W rolę diabłów, ludzkich kreatur, cwaniaków i nieudaczników o mentalności pusto-mózgów, po mistrzowsku wcielili się świetni otwoccy aktorzy, m.in. Leszek Cieloch i Piotr Poraj Poleski. Leszek, jąkając się i diabelnie emocjonując, straszył głównego bohatera sztuki Kabata groźną miną: “A kiedy dy ja na na kogoś gę gę gę bę straaasznie wykrzywię, od razu razu robi się szty szty wny!”. Ale Kabat ani myślał być sztywny. Był typem wyluzowanym i na tyle zadziornym, by nic sobie nie robić z gróźb prostego diabła. Natomiast Piotr Poraj Poleski, grający znudzonego Belzebuba, pouczał niższego rangą kolegę: „Solfernusie, powiedz muchom, zeby nie pscyły mi na nosie…!” I był w tym diabelnie wiarygodny. W postać Zbója, chuligana o ksywce Sarka-Farka, ćwiczącego uderzenia kijem baseballowym, przekonująco wcielił się Krystian Warda. Z kolei niezbyt ogarniętego Pustelnika, który mentalnie trochę pogubił się w świecie wartości, wiarygodnie stworzył Krystian Herncisz. Pustelnik skrycie marzył o spełnianiu własnych zachcianek, ale hipokryzja skutecznie mu w tym przeszkadzała. W roli uczciwego człowieka, Marcina Kabata, który znalazł w sobie odwagę by przeciwstawić się diabelskiej manipulacji, znakomicie odnalazł się Przemek Skoczek. W postacie naiwnych dziewczyn: służącej Kaśki i księżniczki, które własną krwią podpisały diabelski cyrograf, mający zagwarantować im cudowne pojawienie się wymarzonego męża, świetnie wcieliły się: Monika Aniszewska i Magda Charczuk. No i okazało się, że (jak zwykle) “kobiety nawet diabła się nie boją”.
A wszystko to ku uciesze otwockiej publiczności, która nagradzając gromkim śmiechem tę naszą walkę z czartami, cieszyła się zapewne również z tego, że to wszystko wydarzyło się jedynie w teatrze… Bo wciąż się przecież zdarza, że kiedy człowiek wejdzie w życiu do “diabelskiego młyna”, i bezmyślnie wypowie życzenie-zachciankę, to w try miga jest załatwiony na amen. I wtedy “dobry Boże nie pomoże”.
Krzyś Tof – reżyser Teatru im. Stefana Jaracza