Pomysł na pierwszą premierę w otwockim teatrze dosłownie uniósł mnie nad ziemię i uskrzydlił. Od czasów studiów nosiłem głęboko w sobie poruszające wspomnienie poezji Lee Mastersa, marząc skrycie by ją kiedyś ożywić. I nagle ujrzałem teatr mój autorski z magicznej wysokości wyobraźni. Zobaczyłem scenę pełną emocji, bólu i cierpienia, namalowaną z duchowych obrazów ludzi zagubionych i rozczarowanych życiem. Krótkie teksty Lee Mastersa opowiadały niezwykłe historie zwykłych ludzi, którzy odeszli z powodu zbyt silnych traum, przeżyć lub namiętności. I bez względu na to, jak kręta i barwna była ich droga, wszyscy zakończyli ją na wiejskim cmentarzu usytuowanym na wzgórzu w miasteczku Spoon River. Poruszony emocjonalnymi historiami tych postaci postanowiłem przywrócić je do życia w pierwszym spektaklu wystawionym na scenie Teatru im. Stefana Jaracza w Otwocku.
Wiedziałem, że aby stworzyć prawdziwy wymiar tej historii, muszę zmierzyć się z własnymi lękami. Silnie czułem emocjonalną potrzebę załatwienia czegoś ważnego, co od dłuższego czasu ściskałem w dłoni, a bardzo chciałem już to wypuścić. Musiałem się dowiedzieć, jak głęboka i pojemna jest moja empatia, jak daleko uda mi się utożsamić z bohaterami przeżywającymi egzystencjalny ból. I na ile zaufają mi aktorzy. Mimo niepokoju, znów poczułem wiatr w żaglach. Byłem gotów by zmierzyć się z meandrami przygody w świecie mocnych teatralnych przeżyć.
Cudowne było to, że cały liczny zespół zaangażował się w 100%. Do stałej obsady należeli między innymi Monika Aniszewska, Aldona Marton, Sylwia Kamińska, Magda Charczuk, Eliza Głuszko, Przemek Skoczek, Leszek Cieloch, Piotr Poraj-Poleski, Krystian Herncisz, Krystian Warda.
Nie było łatwo aktorom wcielić się emocjonalnie i duchowo w zagubionych bohaterów z książki Lee Mastersa. Tło tej historii to opustoszałe miasteczko i snujące się po nim duchy, które nie zauważają, że nie żyją, nie przyjmując do wiadomości własnej śmierci. Duchy szukające jak we mgle sensu. Życia i własnej śmierci.
Kiedy czujemy, że nasz świat rozsypuje się na kawałki, potrzebujemy prawdy. Nie po to by go złożyć w całość, czy posklejać, ale po to by zrozumieć i odkryć istotę sprawy. Tej, którą każdy z nas nosi w sobie. Jak powiedział Masters: „Nadanie sensu życiu może doprowadzić do szaleństwa, ale życie bez sensu jest torturą niepokoju i próżnych pragnień, jest łodzią pragnącą morza i jednocześnie obawiającą się go.”
Pamiętam bardzo dobrze pracę z aktorką niezaprzeczalnie uzdolnioną, ale obdarzoną przede wszystkim talentem komediowym. Trudno było jej “wejść” w przerażoną duszę innej osoby, żeby wiarygodnie oddać uczucie strachu. Nie wystarczyło pokazać jak można by to zagrać. Potrzebny był miarodajnie silny bodziec. – Masz dwie możliwości – powiedziałem. – Wejdziemy na dach budynku, staniesz na krawędzi i zamkniesz oczy. Strach przyjdzie kiedy się zachwiejesz. Drugie wyjście jest bezpieczniejsze, ale wymaga wyobraźni. Zamknij oczy i wyobraź sobie siebie w ciemności. I nagle w tejże ciemności widzisz tylko upiorne, krwawe oczy i obnażone kły wściekłego wilka. Wiesz, że za chwilę rzuci się na ciebie i zagryzie cię na śmierć. Boisz się jak nigdy w życiu. Wyzwól w sobie prawdziwy strach przed bestią! Odnajdź w sobie pierwotny lęk i zaatakuj go wściekłością i krzykiem! Zrób to odważnie, bo każdy ma prawo do obrony przed złem!
Metoda okazała się skuteczna. Aktorka zastosowała drugi wariant i odnalazła prawdę. Odkryła oblicze strachu w walce z własnymi lękami. Zagrała po mistrzowsku.
Byłem w niepewności, czy widzom spodoba się premiera “Umarli ze Spoon River”. Był to specyficzny spektakl o nietypowym przekazie. Czekałem na zakończenie ze ściśniętym żołądkiem. Obserwowałem z boku twarze widzów, ich mowę ciała, wyraz ich oczu. Od zaciekawienia po niepokój. Od zaskoczenia po refleksję. Aktorzy zagrali najlepiej jak mogli, dali z siebie wszystko. W moim odczuciu dotknęli prawdy. Szczere brawa po premierze wyzwoliły we mnie radość i dały mnóstwo dobrej energii do dalszej pracy. Wdzięczność do aktorów pozostała w sercu i nakręciła mnie na kolejne twórcze pomysły.