Wspomnienia reżysera cz. 11 – Więzienie

To była prawdziwa bomba z niezwykłym kulturalnym zapalnikiem. Kiedy dowiedziałem się o pomyśle zagrania naszego “eterycznego” spektaklu o miłości w ciężkim więzieniu dla recydywistów, przeszły mnie ciary. Jak zareagują osadzeni z mroczną przeszłością i pokiereszowaną psychiką na tak niecodzienną delikatność uczuć? A jak się wkurzą, rozeźlą, zirytują? Albo, nie rozumiejąc, wyszydzą i zignorują. Pomysł kulturalnej resocjalizacji przez sztukę wstrząsnął moimi emocjami i uzbroił je w symboliczną bombę, która miała wkrótce wybuchnąć lub okazać się niewypałem. Wystawienie spektaklu “Pokocham ją siłą woli” w więzieniu w Płocku, okazało się wydarzeniem, które utkwiło mi w pamięci do końca życia.

W głowie kłębiło się coraz więcej znaków zapytania. Jak podziała na osadzonych temat eterycznej miłości? Czy poradzimy sobie bez zaplecza technicznego, czyli bez sceny, grając w dużej sali bez odpowiednich świateł tworzących klimat. Obawiałem się też, czy dosłownie nie zeżre nas trema.

Kiedy dojechaliśmy na teren więzienia, napięcie jeszcze wzrosło. Naczelnik powitał nas z tajemniczym uśmiechem i zaprosił do wejścia do budynku. Ku naszemu zdziwieniu, w korytarzu prowadzącym do klatki schodowej ustawieni byli szpalerem więźniowie. Stali w bezruchu, niczym komitet powitalny i przyglądali się nam z zaciekawieniem. Każdy patrzył inaczej. Zebrałem się na odwagę i spróbowałem odwzajemnić spojrzenia. Po przejściu kilkudziesięciu metrów byłem  “ugotowany” jak po zabiegu w saunie. W oczach więźniów ujrzałem własne lęki. Mimo, że byłem tu gościem, wolnym i niezależnym człowiekiem, czułem się skrępowany i podminowany.

Oni patrzyli odważnie, szczerze, bez kompleksów, z zainteresowaniem, albo ostentacyjnym lekceważeniem. Ja byłem spietrany. Jeszcze bardziej gorąco zrobiło się na klatce schodowej. Wchodząc na piętro z moją partnerką sceniczną, przechodziliśmy tak blisko więźniów, ustawionych rzędem w górę schodów, że niemalże ocieraliśmy się o nich i słyszeliśmy ich oddechy. Szliśmy w ciszy i oni również milczeli. Niektórzy z nich patrząc na długowłosą Annę, byli wyraźnie pobudzeni. Mimo, że uważałem się raczej za odważnego, zwyczajnie się bałem. Pamiętam, że odważyłem się spojrzeć jednemu z nich w oczy. Więzień patrzył na mnie zawadiacko, oczy iskrzyły mu się bezczelnością i pogardą. Moja wyobraźnia intrygowała przeciwko mnie. A co będzie, jak któremuś więźniowi “odwali” i nas zaatakuje w trakcie przedstawienia? Czy strażnicy zdążą nas obronić? Te i inne podobne myśli burzyły mój spokój.

W końcu bezpiecznie dotarliśmy do sali na piętrze. Odetchnąłem. Na dłuższą chwilę odzyskaliśmy “wolność”. Mieliśmy czas na przygotowanie się do występu. Próbując odnaleźć mentalną równowagę, zadałem sobie pytanie – co jest teraz najważniejsze? Odzyskać spokój, wdrożyć skupienie i utożsamić się z postacią – uzyskałem mentalną odpowiedź.

Kiedy na sali zgromadzili się widzowie i zapadła cisza, rozpoczęliśmy spektakl. W niezmąconej niczym ciszy, więźniowie wsłuchiwali się, między innymi, w słowa kobiety: “Wiesz, temu jednemu mężczyźnie chciałabym dać, tak zwyczajnie, tak najzwyczajniej w świecie – jak podarek imieninowy czy urodzinowy – całe moje życie. Bez reszty. Chciałabym być z nim i podróżować z nim, i czekać na niego wtedy, kiedy nie mógłby mnie ze sobą zabierać. Chciałabym mu zrobić na drutach  długi ciepły szalik i ciepły sweter i ciepłą czapkę, i bardzo ciepłe skarpety, i w ogóle. Bo to tak jest, że dla siebie, owszem, można coś tam zrobić, ale dla drogiego człowieka to już można coś niesamowicie pięknego zrobić, wszystko. Wszystko, i czy ja wiem… może jutro zgaśnie słońce, przecież może; albo nam je przesłoni, na zawsze, jakiś straszny potworny grzyb… Przecież może”.

Nigdy później nie udało nam się już zagrać tej sztuki w tak głębokim stanie skupienia i w tak bezszelestnej, zawieszonej w sali, ciszy. Więźniowie-widzowie okazali się najlepszą widownią. Chłonęli każde słowo jak dźwięki miłosnej mantry. Oglądali spektakl z szacunkiem i szczerym zainteresowaniem. Czułem ich obecność, byli emocjonalnymi i mentalnymi uczestnikami wydarzenia – scenicznie opowiedzianego snu Stachury o spotkaniu z drugim człowiekiem, z kobietą. Po zakończeniu były długie brawa i chwile wzruszenia.

Twardzi faceci w więziennych uniformach ulegli czarowi opowieści o pragnieniu miłości.

Facebook
Twitter
Scroll to Top