Wspomnienia reżysera cz. 8 – Jak z armaty

Trwa spektakl „Sen srebrny Salomei”. W trakcie nieplanowanej przerwy spowodowanej nieprzewidzianymi okolicznościami…, kryjąc się w zakątkach teatru jak utajniony szpieg, dotarłem w końcu do garderoby. Miałem 3 minuty na doklejenie sobie wąsów, a przy tym żadnego doświadczenia w tej materii. Wycisnąłem z tubki za dużo kleju i wysmarowałem sobie przy okazji rzęski w nozdrzach. Natychmiast poczułem efekt podrażnienia. Miałem wrażenie, jakby chodziły mi w nosie małe, złośliwe, szczypiące kleszcze.

Wtem odezwał się z głośnika lekko podenerwowany głos inspicjenta – „Żołnierzy prosimy na scenę!” Rany, musze lecieć – pomyślałem – i wybiegłem w popłochu z garderoby. Nie zdążyłem się nawet przejrzeć w lustrze. Kryjąc się jak dywersant przed zamachem, dobiegłem do kulis i spojrzałem na scenę. Właśnie wchodzili na nią żołnierze. Dołączyłem do nich energicznym krokiem. Kiedy już stałem w grupie bojów, odniosłem wrażenie, że chyba coś jest ze mną nie tak. Żołnierze patrzyli na mnie zdziwieni i spoglądali na siebie z dziwnymi uśmieszkami. Jeden z nich, kolega Seweryn, pokazał na wąsy, ale nie do końca zorientowałem się o co chodzi. Czyżbym źle je przykleił? Niestety nie miałem już możliwości, żeby to sprawdzić.

W spektaklu rozgrywała się właśnie bardzo ważna, dramatyczna scena. Cała grupa postaci bitewnych i wszyscy pozostali bohaterowie zgromadzeni byli wokół trumny z Salomeą. Tam klęczał Leon, cierpiący kochanek. Zapadła śmiertelna cisza. Leon rozpoczął pośmiertną przemowę. Atmosfera zrobiła się podniosła i zarazem tragiczna. Nie uniknąłem też śmiercionośnie przeszywającego spojrzenia pana Witolda, w oczach którego czaiła się złowieszcza groźba. Nie odważyłem się odwzajemnić spojrzenia. Znów czułem narastający niepokój. Pan Witold mi nie odpuści… Dopadnie mnie w końcu jak zapędzoną w kozi róg zwierzynę i tyle będzie uciechy z mojego teatralnego debiutu. Chcąc nie chcąc, przeczuwałem nadciągający kataklizm.

Mam taką skłonność, że zawsze kicham na potęgę. Najczęściej pod wpływem promieni słońca zaglądającego do nosa. Nawet lubię to robić. Wystawiam nos do słońca, wciągam powietrze i atakuje ciszę potężnym aaapsikiem! Tymczasem wkroplony wcześniej w zbyt dużej ilości klej do nosa, podrażniał nozdrza coraz bardziej. Próbowałem powstrzymać narastające swędzenie, ale to zwiększało tylko napięcie w nosie. Nie mogąc już wstrzymać naporu ciśnienia, rąbnąłem siarczystym kichnięciem jak z armaty, aż martwa Salomea wyraźnie przekręciła się w trumnie. Leon jęknął i odruchowo spojrzał na mnie. Najpierw odjęło mu mowę, a zaraz potem parsknął niepowstrzymanie idiotycznym śmiechem, po czym udając, że szlocha wsadził głowę do trumny. Kiedy wszyscy inni mimowolnie na mnie spojrzeli, stało się coś, od czego sam mistrz Słowacki, na pewno też przekręciłby się w grobie. Żołnierze, jak jeden mąż, znów zaczęli rżeć, tym razem nie kryjąc nawet parskania. Okazało się, że moje wąsy przyklejone nierówno, zwisały z jednej strony krócej, a z drugiej dłużej. Kiedy kichnąłem, moje dłuższe wąsy całkowicie się odlepiły i trzymając się nadal tylko przylepioną stroną krótszą, zaczęły swobodnie dyndać z lewa na prawo i z prawa na lewo, jak zdezolowana wskazówka w ściennym zegarze.

Dowódca Witold ruszył w moim kierunku waląc we mnie piorunami w oczach. Skrzywił się tak, jakby za chwilę miał się popłakać, jednocześnie groźnie uniósł do góry ściśniętą w kamień pięść i zaczął uderzać nią w otwartą dłoń. Nie czekałem na dalszy rozwój wypadków. Zresztą to był koniec sceny, bo znów poszła kurtyna, a ja uciekłem i ukryłem się na dole w zapadni, obawiając się, że ze wstydu zostanę tam już na wieki. Kiedy teatr opustoszał, wyszedłem i opłotkami wróciłem do domu.

Żeby później w ogóle wybrnąć z tej opresji, musiałem przeprosić pana Witolda na kolanach i postawić mu dobrą, drogą, starą whisky, obiecując, że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Powiedział, że to najlżejsza z kar. Na szczęście po wypiciu paru głębszych okazało się, że pan Witold też ma poczucie humoru, dzięki czemu pośmialiśmy się już wspólnie z tego dramatycznie zabawnego widowiska, jakim okazała się nasza wersja sztuki „Sen srebrny Salomei”.

Krzyś Tof – reżyser Teatru im. Stefana Jaracza

Facebook
Twitter
Scroll to Top